Nie ma miejsc w samolocie, wybrany hotel nie istnieje - nie ma się czemu dziwić, że turysta zaskarża biuro podróży. Czy jednak nie za bardzo się przyzwyczajamy do narzekań? Polacy są w stanie skarżyć biuro za to, że w Szwajcarii pilot nie pokazał im fioletowej krowy z reklamy Milki albo że dostali większy pokój zamiast mniejszego.
Jeden z rezydentów na Cyprze, Marcin Serwacki opowiadał jak para zwróciła się o odszkodowanie, bo zamiast pokoju dwuosobowego dostała trzyosobowy . Marek Pawłowski, pilot wycieczek, też miał do czynienia, jak to nazywa, z kompleksem Polaka, "który przecież zawsze ma gorzej”. Na promie pewne małżeństwo miało wykupioną kajutę wewnętrzną, ale że nie było dużo pasażerów, to dostało zewnętrzną, z oknami. Pan się jednak bardzo zdenerwował, że w tej kajucie się nie składają łóżka, a przecież fakt, że w wewnętrznych kabinach się składały, było wynikiem wyłącznie minimalnych rozmiarów pomieszczenia.
Czasem po prostu jesteśmy niezadowoleni z tego, że w ogóle wybraliśmy się na wycieczkę do danego miejsca. Czy można na Krecie narzekać na cykady i przyrównywać je do rżniętej blachy? Czy można w Egipcie narzekać na nadmiar Arabów? A w Tunezji na brak wieprzowiny i odgrażać się, że od tej pory bez prosiaka ani rusz! Owszem muzułmanie nie jedzą mięsa wieprzowego i go nie serwują, ale szwedzki stół w ich wykonaniu to naprawdę wspaniała uczta.
Niekiedy można wnieść skargę po prostu dla zasady. Pewna pani poskarżyła się, że deszcz padał. Innym razem ktoś miał pretensje do rezydenta, że chodzi w kurtce z kapturem - w biurze do tej pory nie wykombinowano, dlaczego komuś to przeszkadzało. Marek wspomina, jak w Grecji prom miał duże opóźnienie i jeden pan z jego grupy to skomentował: - Gdybym był na tej wycieczce z niemieckim biurem podróży, prom by się na pewno nie spóźnił. Lecz Polak nie zauważył, że obok stały i czekały autokary z turystami z Holandii, Szwecji, jak również z Niemiec.
Marek przytacza historię o tym, jak pewnego razu przewodnik opowiadał o Atenach, a jeden ze słuchaczy przerwał mu kulturalnie słowami: - Wie pan, pan tak opowiada nam o tej historii, i tak ładnie nawet, ale w końcu może nam pan coś powie o Domestosie?! A przewodnik po chwili konsternacji odpowiedział: na środkach czystości to ja się nie znam, ale jeśli panu chodzi o słynnego mówcę Demostenesa, to zaraz będę o nim mówił.
W Portugalii grupa turystów spotkała się, by omówić plan wycieczek fakultatywnych. Jeden z uczestników na wszystko kręcił nosem, padło pytanie: - Czy pan jedzie do Lizbony? - Nie, czy za jednym razem mam zobaczyć cały świat? Zresztą, co ja będę jeździć, jeśli ja Ojcowa jeszcze nie widziałem.
A czego nie zrobią turyści, żeby w autokarze siedzieć z przodu, tam gdzie jest najwięcej miejsca. Marek opowiada o dziewczynie, która przyszła z nogą w gipsie. Rzekomo złamała ją dwa dni wcześniej, jednak okazało się, że zrosła się na następny dzień, z końcem podróży autokarem.
Co jest jeszcze niestety bardzo polskie? Skąpstwo. Jeżdżą na "lasty” (last minute), a oczekują hoteli pięciogwiazdkowych. - Lubię być obsługiwany, ale nie lubię płacić napiwków, przecież już było płacone - to bardzo nagminne dla Polaków - mówi Marek. Kolejna kwestia to wynoszenie jedzenia z bufetów. Kucharze się skarżą, że na śniadanie schodzi więcej chleba dla polskiej grupy niż dla całego hotelu, wynoszą kanapki w kieszeniach i torebkach. Mogę się jednak założyć, że piloci wycieczek z innych krajów są karceni za to samo. Sama widziałam, że nie tylko Polacy wychodzą z hotelowych restauracji z wypchanymi kieszeniami.
I kolejna bardzo charakterystyczna sprawa. Polak jest naprawdę dumny ze swojego języka. W jakimkolwiek kraju by nie był, towarzyszy mu przeświadczenie, że co jak co, po polsku to on się dogada wszędzie. Nikt nie rozumie? W porządku, powtórzy trochę głośniej. A im dłużej próbuje, tym mówi jeszcze głośniej i wyraźniej, najlepiej dzieląc na sylaby. I-LE KO-SZTU-JE TA TO-REB-KA?, sprzedawca kręci z niezrozumieniem głową, a nasz rodak nie traci animuszu, przecież jak trochę SZE-RZEJ otworzy U-STA, to wtedy sprzedawca na pewno go zrozumie! Jak się przekonał Marek, wcale to nie takie niemożliwe. Na wycieczce w Chinach swoim słabym chińskim wspomagał polską turystkę w dogadaniu się z taksówkarzem, gdzie ma jechać. Marek próbował, ale półchiński to nie to samo co chiński i "malutki człowieczek” go nie rozumiał. Wtedy zniecierpliwiona Polka wysyczała do kierowcy: - k...wa, no mówię ci napie...alaj na tę ulicę, co to ja mam cię tu uczyć jak jeździć po Szanghaju k...wa? I pojechał, i trafił.
[http://wiadomosci.wp.pl]
0 komentarze:
Prześlij komentarz